Relacje z wypraw na rybowanie

Autor relacji: Wróć do listy relacji
Data publikacji:  Dodaj swoją relację
Tagi relacji:Dźwirzyno Bałtyk Resko kanał flądra belona płoć kwatera surfcasting feeder picker brania plaża wędkowanie z plaży falochron krąp


Wypad do Dźwirzyna

Gdzie: Morze Bałtyckie, Kanał Resko - Dźwirzyno - obejrzyj na GoogleMaps
Kiedy: 15-16 maja 2010

Od jakiegoś czasu Seba zapraszał nas, aby się z nim wybrać do Dźwirzyna:
I tak tam jadę, zabierzcie się ze mną na weekend będzie fajnie, i raźniej w grupie, i Asię odwiedzicie, a może sobie jeszcze na jakieś małe rybowanie wyskoczymy…
Zawsze coś wypadało. A to nie mogliśmy zgrać wolnych terminów, a to pogoda była do pipla, sami wiecie jak to jest… W końcu w pierwszym tygodniu maja zapada decyzja – w kolejny weekend jedziemy.
Żeby „nie spłoszyć” żoneczki, przygotowałem sobie jedynie kilka wędeczek i obiecałem, że nie będę jak ten „debil-egoista” siedział cały czas nad wodą tylko zajmę się również nią na wyjeździe.

Wyjechaliśmy w piątek po pracy – czyli o 18.30. Podróż minęła rozsądnie – dopiero na wybrzeżu tempo trzeba było troszkę zwolnić a to ze względu na całe tabuny saren spacerujących i pasących się wokół dróg. W samym Dźwirzynie naliczyliśmy ich kilkanaście. Na miejsce dojechaliśmy grubo po północy a tam już Asia czekała na nas z pysznym makaronem z łososiem… palce lizać. Obiecała, że poda mi przepis albo sama wrzuci na rybowanie.pl żeby wszyscy mogli łechtać podniebienia takim specjałem. Zaraz potem szybko spać, a na rano umawiamy się w komplecie na spacer do Kołobrzegu… ciiii… trzeba wejść do wędkarskiego uzupełnić braki w sprzęcie.

Wizyta w sklepie dla mnie zakończyła się sukcesem – małżonka z okazji moich niedawno minionych imienin w przypływie dobroci nabyła mi „niezbędny” kołowrotek, a sam nabyłem sobie robaczki oraz parę brakujących drobiazgów. Miałem ochotę po raz pierwszy w Polsce spróbować surfcasting'u jeżeli tylko morze się uspokoi nieco – a nie miałem ciężarków "z wąsami" niezbędnymi przy połowach na piaszczystym podłożu przy nawet lekkich falach czy prądach wzdłuż linii brzegu – konkludując – jest OK.
Niestety dla Seby skończyło się na scenie małżeńskiej w sklepie na temat konieczności, czy też bardziej, zasadności zakupywania wędki do surfu, a w końcowej fazie dyskusji również wywodem o sensowności „wybierania się na męskie zakupy z babą” (sorki Seba, za brak solidarności plemników – ale moim obiektywnym zdaniem była duża szansa abyś sobie tą wędkę nabył w drodze kupna, gdybyś tylko nerwowo wytrzymał – ale z drugiej strony też Cię rozumiem). Suma summarum Seba skończył zakupy z paczką dendrobeny i kilkoma ciężarkami…

Powrót do Dźwirzyna, pyszny obiadek – Joanna chyba na prawdę chce nas upaść jak gęsi – a po południu wypad nad morze. Fale przy brzegu są cały czas nieprzyjemne ale spróbujemy zarzucić zestawy głębiej z główki wschodniego falochronu przy wejściu do portu. Nawet moja piękniejsza połowa zdecydowała się przejść z nami – posiedzi sobie na leżaczku na powietrzu, powdycha jodu i zagłębi się w lekturę… kolorowego pisemka. Jest extra – w takim układzie nie mam nawet odrobinki wyrzutów sumienia, że zaniedbuję moją ukochaną kobietę. Idziemy.

Koniec falochronu jest fajny bo się mija fale i można rzucić w ciekawsze miejsca – ale wieje jak cholera. Kto mówił że będzie lekko? Rozstawiamy sprzęty, marnie to widzę – morze wzburzone – gdybym był na miejscu ryby, to bym się gdzieś daleko i głęboko od brzegu zaszył… Najważniejsze to się nie poddawać – niestety nie mamy żadnego filecika więc rzucamy na grunt pęczki czerwonych – a nóż jakaś fląderka czy okoń się skusi. Mija godzinka… i nic. Przy kolejnym przerzucie u mnie na haku zaczepia się fląderka, fląderusia, jakieś 15 no może 20 cm długości w porywach – i mimo, że nawet brania nie widziałem i tak cieszy, bo to pierwsza ryba z Bałtyku w tym roku.
U Seby nadal nic… Ani w głąb morza, ani w kanale portowym, ani w stronę plaży… Nic… Wkurza się i przerzuca się na spinning – może jakaś belona chwyci… Pobiczował tą wodę kiiiiilka ładnych razy i stwierdził, że… trzeba wrócić do gruntówek.

W którymś momencie Seba zwraca się do mnie z uprzejmą prośbą:
- Weź no kurna rzuć tą moją wędką – może ty będziesz miał szczęśliwszą rękę…
- Jacha, nie ma sprawy!
Biorę wędkę, piękny regulaminowy zamach i… słyszę tylko trzask żyłki… myślę sobie: no trudno, zdarza się czasami wysłać zestawik w kosmos. Dziwi mnie tylko dlaczego ta wędka jakaś taka… lżejsza się stała.
Ja patrzę, a tu mi w ręku jedynie dolnik z kołowrotkiem został – środkowa i górna blanka wraz ze szczytówką pomknęły za ciężarkiem i w chwili obecnej dryfowały po powierzchni morza jakieś 20-30 metrów od nas. OK nie jest źle – nie utonęła od razu, to może da się ją odzyskać.
- Seba dawaj ten spinning!!! – krzyczę.
Oczywiście Seba zdążył już go spakować. Zanim złożył do kupy, elementy wędki minęły falochron niesione silnym zachodnim prądem płynącym wzdłuż linii brzegu. Jeszcze kilka razy próbowałem zaczepić kotwiczką od sporej obrotówki, ale to były raczej desperackie próby – może jakiś mistrz Polski w rzutach przynętą do celu miałby szansę – i tak pewnie marną.

No nic – może fale ją na brzeg wyrzucą – trzeba się przejść. Akurat „dobrze się składa” bo Iza zmarzła i chętnie przejdzie się ze mną trochę po plaży, a następnie wróci sobie do domu - OK.

W tak zwanym międzyczasie analizujemy z Sebą jak mogło do tego dojść? Czy wędka była za słabo złożona? – trzeba pamiętać, że koledze nie wyszedł poranny zakup surf’a, więc łowił feder’kiem. A może po prostu żyłka zaplątała się, o którąś z przelotek i przy „potężnym” rzucie po prostu wyrwała większą część wędki zrywając jednocześnie siebie… Kto wie? Może trzeba by jakąś komisję specjalną powołać…

Spacer po plaży jak się pewnie domyślacie nie dał żadnych wyników – nawet wchodzenie głęboko na nowe, świeżo wbijane w plażę drewniane falochrony nie dało radości dojrzenia „poszukiwanej”. No cóż, trudno, trzeba będzie Sebie wędeczkę odkupić… Z taką myślą wracam na naszą miejscówkę na portowym falochronie. Postawa kolegi jest godna prawdziwego twardziela – „nic się nie stało, zdarza się, wypadek przy pracy” - pociesza mnie. Troszkę mi lepiej, ale z drugiej strony podejrzewam jak taka strata boli…

Nagle całkowicie niespodziewanie pojawia się nasza „strata” – płynie sobie od strony plaży wzdłuż falochronu, oddalając się z każdym metrem od niego w stronę otwartej wody. Oczywiście spinning znowu został „właśnie” schowany i gdy dało się go użyć wędka była już hen, hen daleko… I tym razem nie udało się. Ale jest nadzieja: po pierwsze do trzech razy sztuka, a po drugie jeżeli wędka raz wróciła w stronę brzegu dzięki zawirowaniom prądów morskich, to może wróci jeszcze raz… Czekaliśmy aż się ściemniło – nie wróciła. No niestety – jakieś straty muszą być. Odkupię Sebie nową wędkę – postanowione.

Wieczór upływa miło przy drineczku i pysznym jedzonku. Trzeba iść spać żeby mieć siły na nowy dzień.

Następny ranek przywitał nas leciutkim deszczem, ale za to silnym wiatrem. Przedpołudnie przebimbaliśmy przed telewizorem oglądając relacje z powodzi na południu Polski. Jakże ta telewizja – a zwłaszcza TVN24 – potrafi budować atmosferę…
Południe, jakiś obiadek – nadal mży i wieje. Trudno się mówi – nałóg nie sługa, nad wodę trzeba się przejść i kija pomoczyć.

Decydujemy się wybrać tym razem na Kanał Reski – może wiatr nie będzie tak nieznośny jak na plaży i uda się tam wyciągnąć jakąś rybkę. Po paru minutach docieramy nad wodę. Stara miejscówka Seby zajęta przez liczną hałaśliwą wędkującą rodzinkę. Rozkładamy się więc nieco poniżej, na zakolu – też wygląda na przyzwoite miejsce.

Rzucam pierwszy. Ledwo co zdążyłem napiąć żyłkę na federku a tu szczytówka już się trzęsie. Zacinam i wyciągam pierwszego krąpika. Nooo… jak tak dalej pójdzie to się dzisiaj nieźle obłowimy. Pierwszy jak zwykle idzie „na szczęście” do wody. Niestety jest taka teoria, którą wpoił mi Maciek, że czasami to „szczęście” może się odwrócić – jeżeli spłoszona ryba pójdzie w ławicę i rozgoni całe towarzystwo z miejscówki. Tym razem się nie mylił i chyba „klątwa” się sprawdzi… Mija pół godziny, godzinka, kolejna godzina i nic. Kompletna posucha… Nawet robak nie powąchany. Przynajmniej przestało padać.

Nagle około 16.00 widzę delikatne puknięcie w przynętę – zacięcie… nie tym razem. Ale humory się nam poprawiły, bo jak sami pewnie wiecie, czasami takie pierwsze puknięcie oznacza, że ryba wchodzi na łowisko, albo jeżeli tam już wcześniej była to zaczyna żerować. Po kilku minutach mam kolejne branie – tym razem udane i ciągnę średnią płotkę. Teraz rybka ląduje w siatce żeby nie daj Boże nie powtórzyć czarnego scenariusza. Po następnych kilkunastu minutach Seba szarpie picker’ka i wyciąga krąpika. Za chwilę znowu ja mam zdobycz. I tak co kilkanaście kolejnych minut coś wyciągam – na zmianę płotki, krąpiki i małe leszcze.
Za to Seba znowu ma zastój – może to akurat nie jego dzień? Niestety czas płynie nieubłaganie i powoli musimy się zbierać. Skończyło się w sumie na około 10-12 „średniaczkach” – czyli żadna rewelacja, ale przynajmniej coś się działo.

Zwijamy sprzęt i wracamy do domu. Wieczorem mamy jeszcze z Sebą oczywiście ambitne założenia aby nazajutrz wstać raniutko i przed powrotem do Łodzi „wyskoczyć na chwilkę” na kanał. Naturalnie rzeczywistość weryfikuje nasze plany i wstajemy z Izą akurat w porę żeby ruszać w trasę tym bardziej, że po drodze w głąb kraju prognozy zapowiadają ulewy i nie wiemy ile czasu zajmie nam podróż.

Podsumowując, pomimo stosunkowo „marnych” wyników rybnych i poważnej straty w postaci utopionej wędki wyjazd mogę zaliczyć do udanych – byliśmy kilka razy nad wodą, coś się działo, „o kiju” nie wracaliśmy – a przecież nie chodzi o to żeby wrócić do domu z worem wypchanym mięsem.

PO RYBY to ja chodzę do rybnego – a NA RYBY jeżdżę nad wodę.

P.S. Nowy federek się Sebie spodobał – oby mu długo i szczęśliwie służył.

Połamania kija!!!

Marek,
rybowanie.pl

Wróć do listy relacji
Dodaj swoją relację


Średnia ocen: (4.08 / 5.00)

Oceń i skomentuj tę relację

Punkty
0 1 2 3 4 5
Twoje imię lub nick
Twój komentarz

Ocenił: Anonim2016-06-23 00:49:47 | ocena = 5

Ocenił: Bambaryła2013-09-13 10:32:48 | ocena = 2


Te Wasze "baby" nadają się na przynętę, żeby awanturę w sklepie robić to niedopuszczalne. Niech kolega szybko babę utopi i poszuka sobie innej, takiej co robaka się nie boi do ręki wziąć a i czasem do buzi :)

Ocenił: czejo2012-11-21 10:39:53 | ocena = 5


Fajne wędkowanie , piękne widoki Dzięki. B-)

Ocenił: Anonim2012-11-21 10:37:41 | ocena = 5

Ocenił: dziku z karlina2011-09-23 11:54:19 | ocena = 4


dobra zaneta i troche chlodu to biora narka

Ocenił: dziku2011-09-23 11:51:10 | ocena = 3


nie zawsze biora narka

Ocenił: rybowanie.pl2011-03-23 23:56:34 | ocena = 5


Potraktuję to jako komplement...
Chyba, że liczyłeś tu na coś rodem z BravoGirl... ;-)))

Ocenił: Anonim2011-03-23 22:18:10 | ocena = 1


lipne opowiadanie rodem z wiadomości wędkarskich

Ocenił: Anonim2011-03-23 22:16:35 | ocena = 4

Ocenił: Anonim2010-12-02 12:05:32 | ocena = 5


Szkoda wędki... ;-))))

Ocenił: Anonim2010-07-16 10:49:05 | ocena = 5

Ocenił: Franc2010-07-08 10:04:40 | ocena = 5


Ale fajnie macie ze mozecie tak se "na weekend" wyskoczyc nad morze...