Opowieści wędkarskie
Data publikacji:  2010-06-24 22:11:26Dodaj swoją opowieść
ryby przygoda budzik wędkowanie strata wał przeciwpowodziowy pies szyba kamień traktor wyprawa opowieść wędkarska |
Budzik, kamień i dwie szyby - Przygoda Na Rybach
Otwieram oczy obudzony natarczywym dzwonkiem budzika. Jest czwarta rana, druga połowa kwietnia, środek tygodnia. Zadaje sobie pytanie. Po co to robię? Już wiem, bo jestem uzależniony i powinienem się leczyć. Moja żona często powtarza:
- Zgłoś się do poradni dla uzależnionych a jak się wstydzisz to ja cię zgłoszę i nawet pójdę z tobą na grupową terapię dla uzależnionych rybowańców.
Patrzę na nią i w myślach (bo głośno tego nie powiem) powtarzam:
- Sama się zgłoś dla uzależnionych od marketów.
Gwałtownie zrywam się z wersalki i szybkim ruchem sięgam do budzika. Po ciemku nie trafiam. Zegar z hukiem wali się na panele i nie przestaje dzwonić. Rzucam się na podłogę i przykrywam go ciałem. Jestem ciężkim gościem, więc budzik milknie na wieki - pierwsza strata. W mieszkaniu zapada cisza. Nasłuchuję – obudzili się czy nie? Bo jak się obudzili to mam problem. Słucham - cisza. Pomyślałem, że jednak mam trochę szczęścia. Wkładam ubranie. Na paluszkach idę do kuchni. W momencie gdy przechodzę koło sypialni ciszę przerywa dzwonek telefonu. Po drugiej stronie słyszę Grześka:
- No i jak, wstałeś?
Odpowiadam szorstko:
- Wstałem gamoniu! - i się rozłączam.
Nagle otwierają się drzwi od sypialni i pojawia się w nich maja kochana żonka Małgosia. Z głupia frant pytam:
- Co jest kochanie, dlaczego nie spisz?
Zostałem zgromiony tylko wzrokiem i usłyszałem:
- Odsuń się chciałam wejść do łazienki.
Pomyślałem dobre moje - może ona na prawdę potrzebuje do tej łazienki. Potem uda się spać a ja w spokoju i ciszy spakuję się na ryby. Ale to nie koniec, przemyka koło mnie pies i w kuchni zaczyna chłeptać wodę z miski. Te odgłosy na tyle zburzyły ciszę, że kolejno w drzwiach sypialni staje córeczka Madzia, a następnie synek Michał. W tej samej chwili z łazienki wyszła Małgosia i wszyscy spotkaliśmy się o czwartej rano w przedpokoju. W obawie o sąsiadów, by nie zostali obudzeni rykiem wydobywającym się z mojego mieszkania, szybko reaguję i wpadam mojej żonce w słowo:
- Kochanie naprawdę przepraszam i obiecuje, że to się więcej nie powtórzy. Zabierz dzieci i idźcie spać jest przecież czwarta rano.
W odpowiedzi usłyszałem, że jestem debilem-egoistą i mam zabrać ze sobą psa. Następnie ku mej radości dzieci i żona znikają w ciemnościach swoich sypialni. Jeszcze tylko trzask zamykanych drzwi i w mieszkaniu zapada cisza. Zabieram manele i schodzę na dół.
Przy samochodzie czeka już mój sąsiad Grzegorz - również wędkarz. Zaraz na wstępnie pogratulowałem mu znakomitego pomysłu z telefonem. Przyznał, że to nie było przemyślane. W trakcie podróży nad rzekę opowiedziałem Grześkowi o budziku. Myślałem, że się udusi ze śmiechu.
Przez całą drogę nad Wartę pada deszcz. Szczęśliwie dojeżdżamy, mijamy wał przeciwpowodziowy i zajmujemy nasze stanowisko. Usytuowane jest ono na niewielkiej plaży. Za plecami mamy dwumetrowa skarpę. Samochód zaparkowany jest jakieś 20 metrów w prostej linii od naszej miejscówki. Rozkładamy wędki. Zaraz w pierwszym wyrzucie szczytówka rzuca się jak narowisty koń. Zacinam, siedzi. Mam pierwszego leszcza. W niedługim czasie Grzechu zapina swojego. Pomimo fatalnej pogody brania są częste i zabawa jest pierwszorzędna.
W przerwach pomiędzy drganiami szczytówek rzucamy psu kamienia. Dodam, że mam psa rasy labrador, który bardzo lubi, tego typu zabawy i jest z tym bardzo upierdliwy. W pewnym momencie zniecierpliwiony Grześ mówi:
- Teraz tak mu rzucę kamienia, że nie znajdzie.
I majtnął. Kamor leciał długo i nagle usłyszeliśmy dziwny dźwięk jakby gniecionej plastykowej butelki.
- Grzechu – powiedziałem - trafiłeś człowieka.
Odparł szybko:
- Zwariowałeś? Trafiłem w starą butelkę po napojach.
Pies bardzo długo szukał kamienia i faktycznie nie znalazł. Grzesiek był z siebie bardzo dumny. Po paru kwadransach stanął za nami na skarpie nieznajomy mężczyzna. Był upaprany błotem i wyglądał jak nieboskie stworzenie. Przez głowę przeleciała mi myśl, że to na pewno ten człowiek, który dostał kamieniem. Przeleżał jakiś czas w kałuży i teraz przyszedł się zemścić. Nieznajomy ku mojej radości przemówił:
- Panowie zakopaliśmy się w tym błocie i nie możemy samochodem podjechać pod wał. Pomóżcie!
Pchaliśmy opla w trójkę i po pary minutach samochód wjechał na górkę. Uszczęśliwieni koledzy wędkarze zaproponowali nam pomoc w kwestii naszego wozu. Ale podziękowaliśmy pomimo tego, że Grzechu upierał się abym wjechał przynajmniej na wał, który był rozmięknięty i bardzo śliski. Odpowiedziałem:
- Daj spokój, mój focus combi da sobie spokojnie radę z tym podjazdem.
Poszliśmy dalej rybować.
Po kilku godzinach łowienia i moknięcia na deszczu zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Już się ściemniało. Po dojściu do samochodu, ujrzeliśmy wybitą boczną szybę w części bagażowej - druga strata.
- Kur….teczka!!! - rzuciłem grubszym słowem - włamali się do wozu i okradli!!!
Dalsze słowa ugrzęzły mi w gardle. W bagażniku leżał kamień, którego nie mógł znaleźć pies. Spojrzałem na Grzegorza. Ale jak zobaczyłem jego minę to tylko ryknąłem ogromnym śmiechem. Uspokajałem go:
- Chłopie każdemu może się zdarzyć...
Grześ coś wybełkotał o zwrocie kosztów. Odparłem by nie zawracał tylnej części i pomógł mi sprzątnąć plastikowe szkło z bagażnika. Zabezpieczyliśmy wybite okno ortalionem, zapakowaliśmy sprzęt i wreszcie odpaliłem forda. Ruszyliśmy.
Pierwszy podjazd pod wał nie powiódł się. Zresztą nie powiódł się ani drugi, ani trzeci, ani czwarty, ani dziesiąty. Koła kręciły się jak na rozlanym oleju. Po którymś nieudanym podejściu Grzesiek rzucił „mięskiem” i zaproponował:
- Może spróbujemy drugim wjazdem, kilkanaście metrów dalej?
Zgodziłem się. Wycofałem i pojechałem kawałek dalej. Na naszą zgubę po kilkunastu metrach lewe koło wjechało w rozmoczoną ziemię i zaryło się po samą podłogę.
- No to pięknie przyjacielu. Jesteśmy elegancko załatwieni na amen.
Ale Grzegorz się nie poddawał. Wyskoczył z samochodu, wsparł się o prawy przedni słupek forda i krzyknął:
- Dawaj do tyłu, ja cię wypchnę.
Jeszcze poprosiłem:
- Popchnij od tyłu!
Ale on się uparł i powtórzył:
- Dawaj!
Dodałem gazu lekko skręciłem kierownicę a mój przyjaciel przyjął na siebie wszystko to, co wyleciało z pod prawego koła. Został zbrukany błotem i darnią. Przez twarz, tułów aż po stopy przechodziła czarno-zielona wstęga. Zupełnie jak u skunksa, tylko z tą różnicą, że wymieniony zwierz ma wstęgę białą i na grzbiecie. Gdy ujrzałem sąsiada ociekającego błotem nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Po krótkiej naradzie ustaliliśmy, że nic nam nie pomoże tylko traktor. Grzegorz obmył się w rzece i ruszył na poszukiwanie wymienionej maszyny – najlepiej z obsługą.
Zostałem sam z moim psem. Siedziałem w samochodzie i wsłuchiwałem się w ciszę czy nie usłyszę charakterystycznego warkotu traktora. Ale słychać było tylko szum padającego deszczu. Zapadły egipskie ciemności. Poczułem się trochę nieswojo. Na szczęście miałem przy sobie mojego psa Rafa, który spokojnie leżał. To mi dodawało otuchy. Po trzech kwadransach dojrzałem w oddali błysk reflektorów a następnie usłyszałem warkot silnika. Po kilku minutach dojrzałem ciągnik. Na tylnym dyszlu siedział Grzesiek i majtał radośnie nogami.
Przyczepiliśmy samochód do traktora. Zapaliłem silnik. Ciągnik szarpnął. Usłyszałem trzask. Ale w tym momencie nie zdawałem sobie sprawy, co to może oznaczać. Bez wielkiego wysiłku traktor wyciągnął mojego forda z błota. Daliśmy kierowcy na flaszkę i ku naszej radości ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. W trakcie powrotu układałem sobie w głowie, co powiem mojej Małgosi na temat zdewastowanego samochodu. Czekała mnie ciężka rozmowa…
Drzwi od mieszkania otworzyła mi córka.
- Mamo, mamo tatuś wrócił!
W przedpokoju pojawił się Michałek i zapytał:
- Złowiłeś coś?
Odparłem, że owszem. Ale wypuściłem. Małgosia poprosiła:
- Idź się obmyj i siadaj, zrobiłam ci kolację.
- Nie mogę w tej chwili. Wyobraź sobie kochanie, że przez psa straciliśmy boczną szybę w samochodzie… - rąbnąłem prosto z mostu.
- Jak to przez psa? Co ty opowiadasz? Co się stało z Rafkiem?
Opowiedziałem żonie o incydencie z kamieniem i traktorem. Gosia pękała ze śmiechem. Po chwili rzekła:
- Masz szczęście, że się psu nic nie stało. Idź zabezpiecz forda a jutro wstawisz szybę...
Myślicie, że to koniec mojej przygody? To się bardzo mylicie. Po kilku dniach dostrzegłem w aucie pęknięcie przedniej szyby. Myślałem, że to tylko ryska. Ale po kilku dniach jazdy rysa zmieniła się w wielką krechę i nie miałem wyjścia. Musiałem wymienić również i tą szybę - trzecia strata - która w dodatku w focusie jest podgrzewana a co za tym idzie… najdroższa.
Pęknięcie było najpewniej wynikiem gwałtownego szarpnięcia forda przez ciągnik. Jeszcze przez długi czas zastanawiałem się czy to już wszystkie szyby, które mi popękają.
Wspominając powyższą historię, zastanawiam się czy późniejsza naprawa sprzęgła w fordzie powinna być zaliczona do strat z opisanej przygody? I po głębszym zastanowieniu myślę, że te kilkanaście prób wjechania na wał zrobiły swoje. Tak więc wymiana sprzęgła to czwarta strata. Dodatkowe koszty poniosłem jeszcze w myjni. Przecież samochód był upaprany błotem zarówno z wierzchu jak i w środku - po sam dach.
Opisana wyprawa na ryby była moją najdroższą. Nie będę wymieniał sumy, jaką musiałem wydać aby doprowadzić auto do stanu użytkowania. Ale spokojnie wystarczyłaby na kilkudniowy wyjazd na ryby za granicę, na przykład do Szwecji… i to z kumplem… byle nie rzucał kamieniami.
Uzależniony od rybowania,
Maciek F.
Wróć do listy opowieści
Dodaj swoją opowieść
Oceń i skomentuj tę opowieść
Ocenił: Anonim2019-08-12 01:56:16 | ocena = 5
Ocenił: m.f2012-03-10 14:26:43 | ocena = 5
odpowiedz dla mmm.
o jak bardzo się mylisz
Ocenił: mmm2011-05-31 15:45:16 | ocena = 0
Kara za idiotyzm - nie wolno wjeżdżać samochodem na wały.
Ocenił: Spokojny2010-10-13 17:16:36 | ocena = 5
To rozumie bez względu na koszty, he he , fajna przygoda, a leczyć się tego nie da bo jest nieuleczalne.
Pozdrawiam
Ocenił: Anonim2010-07-05 07:24:23 | ocena = 5