Opowieści wędkarskie
Data publikacji:  2012-02-07 23:33:32Dodaj swoją opowieść
wędkowanie w Kanadzie pstrąg tęczowy steelhead rzeka Bell Irving river Ness wędkarstwo muchowe |
Zew Krwi - polowanie na grube ryby w Kanadzie
Mój dziadek i matka byli zapalonymi wędkarzami. Dziadka nie wiele pamiętam, ale pamiętam, że miał talent, za to nie miał szczęścia. Matka miała zarówno talent, jak i szczęście. Ja nie mam za grosz talentu, ale mam wiele szczęścia.
Mój znajomy Olly mógł się o tym przekonać podczas wycieczki mojego życia do Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie.
– On nic nie złapie, zarzuca muchy jak ostatnia sierota – powiedział o mnie na wstępie innym uczestnikom wycieczki.
Ale w wędkowaniu, oprócz umiejętności, trzeba mieć także wiele szczęścia.
Wraz z moim bratem Angusem przylecieliśmy z hałaśliwego, zatłoczonego londyńskiego lotniska Heathrow na przestronne i czyste lotnisko w Vancouver, gdzie przywitali nas uprzejmi kanadyjscy urzędnicy oraz mnóstwo sklepów ze sprzętem hokejowym, żeglarskim i narciarskim.
Po kolejnych dwóch godzinach lotu, podczas których mieliśmy okazję podziwiać odbijające się w lodowcach i fiordach zachodzące słońce, wylądowaliśmy w miasteczku Terrace, nieopodal granicy z Alaską.
Kobieta z wypożyczalni samochodów przy małym lotnisku ostrzegła nas, abyśmy uważali na „niedźwiedzie i łosie na szosie”. Z miasteczka jechaliśmy przez cztery kolejne godziny do naszej kwatery. Przez ostatnie dwie i pół godziny podróży nie dostrzegliśmy żadnych domostw.
Kompleks Bell 2 Lodge służył kiedyś jako stacja paliw, ale obecnie jest wciśniętym pomiędzy osiki, olchy i góry hotelem. Myśliwi, turyści i górnicy, którzy podróżują autostradą na lub z Alaski, zatrzymują się tutaj chętnie latem na wyśmienite jedzenie, a zimą przybywają tu miłośnicy heliskiingu.
Podczas śniadania pojawili się nasi przewodnicy. Steve McPhail i Michael Brackenhofer bardzo różnią się od siebie. Kanadyjczyk Steve promuje w swojej pracy postawę zen, a jego motto brzmi: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Do obrony przed atakiem niedźwiedzia lub łosia służy mu pieprz w sprayu.
Pochodzący z Bawarii Michael stosuje do obrony przed dzikim zwierzem znacznie skuteczniejszy sprzęt: obrzyn z rodzaju tych, jakimi mógł posługiwać się Jesse James.
Steve zabrał nas na rzekę Bell Irving swą lekką metalową łodzią. Nasz przewodnik sprawnie nawigował pośród silnych prądów i drewnianych kłód, podczas gdy jego labrador wzdrygał się na widok mroźnej wody.
Wędkarze cenią rzeki północnej Kanady ze względu na możliwość połowów na muchę pstrąga tęczowego. Ale w tych samych rejonach można tez zobaczyć niedźwiedzie i wilki, i doświadczyć życia jak prosto z powieści Jacka Londona.
Zastraszająco niewiele pstrągów tęczowych powraca w górę rzek, aby składać tam ikrę. Na rzece Bell River obliczono, że z 10 000 wyruszających w stronę morza ryb, powraca jedynie co piąta. Istnieje obawa, że działania człowieka, zmiana klimatu i wyrąb drzew mogą przyczynić się wkrótce do wyginięcia tego gatunku.
Stałem po kolana w wodach rzeki Bell Irving, nieopodal granicy z Jukonem. Aby dostać się w to miejsce, musiałem przeskoczyć przez odciśnięte w nadbrzeżnym błotku ślady łap niedźwiedzicy grizzly i jej młodych, a także przecisnąć się między kłodami drewna, z którego bóbr budował swoje żeremie. Stojąc w spokojnym nurcie rzeki miałem w zasięgu wzroku padający śnieg na zboczu jednej z gór, tęczę przy drugiej i żółciejący wczesno-jesienny osikowy las przy brzegu.
Nagle muszka zniknęła pod wodą, a ja poczułem miotającą się na końcu żyłki rybę. Szybko poderwałem wędkę. Przyzwyczajony do połowów łososia, chwyciłem ją blisko kołowrotka. To był błąd. Po chwili z mojego palca ciekła krew, a żyłka uciekała z kołowrotka w błyskawicznym tempie.
Pstrąg tęczowy to duża ryba. Ten konkretny ważył 7 kilogramów. W dodatku niezmordowana z niego bestia. Nic dziwnego: zanim połknął mój haczyk, popłynął do oceanu, a następnie z powrotem, wspinając się setki kilometrów w górę rzeki przez niezliczone uskoki i katarakty wymykając się nieustannie czyhającym na niego niedźwiedziom i orłom.
Za każdym razem, kiedy próbowałem przyciągnąć go do siebie, udawało mu się uciec. Moją sytuację utrudniał stosowany przeze mnie haczyk bez zadziora, który nie czyni rybie wielkiej szkody.
Jadąc tu myślałem nie tylko o wędkowaniu, ale także o Jack'u Londonie. Szukałem tu dzikich ostępów, silnych ryb i życia blisko natury. Chciałem dotrzeć tam, gdzie ludzie rzadko kiedy docierają. I właściwie to mi się udało: ta wściekła ryba z pewnością była silna i dzika.
Amerykanie żartują, że pstrągi tęczowe są "chromowane", ponieważ ich grzbiety są tak lśniące, że odbijają się w nich góry. Dokładnie tak właśnie wyglądał pstrąg, którego złowiłem.
Kiedy w końcu udało mi się wydobyć go z siatki, łatwo wyjąłem z jego pyska pozbawiony zadziora haczyk i delikatnie włożyłem z powrotem do wody. Ryba odczekała chwilę w moich dłoniach nabierając sił po walce, po czym mocno machając ogonem odpłynęła w górę rzeki, gdzie wkrótce pewnie złoży ikrę.
Kilka dni później Angus, ja, Steve i znajomy Brytyjczyk Nico wsiedliśmy na pokład pięcioosobowego helikoptera, odziani w najcieplejszą odzież, jaką tylko byliśmy w stanie znaleźć w swoich walizkach. Przelecieliśmy nad rzeką i lasem, po czym skierowaliśmy się na zaśnieżone szczyty gór. Z dala widzieliśmy skaczące po górskich zboczach kozice.
Lecieliśmy nad obszarami, na których mogła nigdy nie stanąć ludzka stopa. W pewnym momencie wlecieliśmy w mgłę, a kiedy ta ustąpiła, ujrzeliśmy poniżej ogromną, meandrującą rzekę Nass. Podążyliśmy wzdłuż niej, aż do miejsca, w którym rozszerzyła się w szereg dużych stawów.
Liście i patyki wirowały wokół nas, kiedy helikopter wylądował. Gdy zeszliśmy na ląd, helikopter odleciał po czekający w dole rzeki ponton.
– Soczysta woda – stwierdził Steve.
Ledwie zarzuciliśmy wędki, a już Angus miał pełne ręce roboty z gigantyczną rybą, która uciekła mu na żyłce na jakieś 60 metrów. W końcu pomógł mu Steve, który chwycił rybę w siatkę.
Przez dwa dni lataliśmy nad brzeg rzeki Nass, aby łowić tam ryby. Pływaliśmy po stawach i łączących je bystrych przesmykach na pontonach. Czasami dostrzegaliśmy gapiące się na nas z brzegu łosie. Nie licząc zwierząt, byliśmy zupełnie sami.
Nasze muchy spokojnie podążały z nurtem rzeki. Jednak gdy któraś z nich się zatrzymywała, mogliśmy być pewni, że nie będziemy narzekać na brak wrażeń.
Wieczorami wracaliśmy do hotelu, zmienialiśmy ubranie na suche, a następnie grzaliśmy skostniałe ciała przy kominku i jedliśmy razem posiłki. Nico i ja toczyliśmy zawzięte dyskusje na temat globalnego ocieplenia. Kiedy kończyliśmy, nasi przewodnicy oraz pilot Sid opowiadali, jakie jego efekty dostrzegli w tych stronach – od później nadchodzących zim do sposobu, w jaki przesuwa się północny biegun magnetyczny. Mówili o tym z godnością i powagą, które sprawiły, że poczułem się jak miejski mądrala.
Ostatniego dnia obowiązki przewodnika przejął Michael, który zabrał nas z powrotem na rzekę Bell Irving. Ten prawdziwy człowiek gór pokazywał nam przerażająco strome zbocza, po których zjeżdżał na nartach. Czasami idzie siedem kilometrów przez las, aby dotrzeć na zbocza gór, na których poluje na kozice. Jego wszechstronna wiedza o górach opiera się na osobistym doświadczeniu.
– Osika jest największym organizmem świata – powiedział. – Wiele, wiele drzew łączy wspólny korzeń. To dlatego liście w całym lesie stają się żółte w tym samym momencie.
Michael uosabiał moje marzenia o górach z dzieciństwa, kiedy czytałem książki Jacka Londona, również swoim stylem życia, który jednak mało który związek by wytrzymał, a z pewnością nie mój.
Jedyną alternatywą, aby tutaj pobyć nie rezygnując z wygodnego życia w mieście, jest odwiedzanie tych stron jako turysta, a to wymaga niestety niemałych pieniędzy.
Lecz jak podkreśla Steve, jedynie pieniądze bogatych turystów są w stanie ochronić żyjące w tutejszych wodach ryby. Gdyby nie te pieniądze, wyrąb lasów i niszczenie tych terenów przez cywilizację następowałyby jeszcze szybciej.
Kiedy łowiliśmy ryby tego ostatniego dnia, nieopodal nas rzekę przekroczył niedźwiedź czarny, oglądając się tylko raz za siebie. Podczas złożonego z zupy, piwa i kanapek lunchu obserwowaliśmy kręcącego się obok nas ciekawskiego gronostaja.
Nic jednak nie może równać się z pewną chwilą, którą przeżyłem na rzece Nass kilka dni wcześniej. Stałem właśnie na stromym brzegu próbując utrzymać równowagę i wyobrażałem sobie, że jest to idealne miejsce na wybudowanie domu, kiedy usłyszałem przenikliwy skowyt. Spojrzałem na drugi brzeg i zobaczyłem, jak po pniu zwalonego drzewa przechodzi wilk. Kiedy doszedł do najbardziej odległego ode mnie końca pnia, odwrócił się i spojrzał na mnie. Dostrzegłem w jego oczach dzikość w najczystszej postaci. Wilk zawył ponownie, po czym zniknął równie niespodziewanie, jak się pojawił...
R. Nicoll
Źródło: The Guardian
Wróć do listy opowieści
Dodaj swoją opowieść
Oceń i skomentuj tę opowieść
Ocenił: Anonim2016-12-31 16:54:11 | ocena = 5
Ocenił: Anonim2016-03-01 12:05:01 | ocena = 5
Ocenił: Anonim2015-07-24 02:19:05 | ocena = 5
Ocenił: Anonim2012-06-28 20:38:12 | ocena = 5
Ocenił: Anonim2012-04-06 21:45:10 | ocena = 5